Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez chwilę milczał, grając machinalnie polkę, nie mogąc słów znaleźć dla oddalenia tej, za której pieniądze zdołał ochrzcić swe dziecko i uraczyć gości.
Żona tymczasem ciągnęła go za surdut.
— Zamknij okno, dziecko się zaziębi!
Teraz on przechylił się jeszcze silniej i nizkim, wzruszonym głosem rzucił:
— Odejdź... siostro!...
Ona wyciągnęła ku niemu ręce drżące, jakby rzucając pocałunek i odwróciwszy się wolno, odeszła w głąb ciemnej ulicy, po której kłęby woni jaśminów płynęły.