Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cicho! cicho! niechaj nie słyszą!
Spojrzała przez dziurkę od klucza, ciemno było zupełnie, wyjęła z peruki szpilkę podwójną i zanurzyła w głębię.
— Nie ma klucza! — wyszeptała.
Numerowy od pasa kółko odpiął, na którem brzęczały klucze.
— Poszukam!
Z wielką wprawą klucz znalazł, w zamek go włożył i dwa razy przekręcił.
Drzwi otwarły się, skrzypiąc.

∗             ∗

Łóżko stało zasłane, nietknięte, wyciągające swe brudno czerwone fałdy kołdry i biały kwadrat poduszki w półcieniu, jaki panował dokoła.
Od okna płynęły jaśniejsze smugi a przez wycięty otwór w okiennicach padał snop światła przecinający brutalnie ciasną przestrzeń numeru. Snop ten, biegnąc ukośnie, padał na stół pokryty różową bawełnianą serwetą, na której stała szklanka do połowy wypitej wo-