syjnie ku ciału, z nogami podkurczonemi na desce okna.
Marciński rękę wyciągnął.
— Wisi! o tam w oknie!
Żydówka oczy zmrużyła.
— Niechno Marciński poczeka! Może to takie udawanie, bo to z... takiemi to różnie się trafia. Panno! panno! zleź panna z okna!... zleź zaraz!...
Lecz postać czarna nie drgnęła nawet, wciąż nieruchoma w swej strudze jasnej w ramę ją obejmującej.
Żydówka podsunęła się bliżej.
— Niech Marciński okiennicę jedną uchyli, a ostrożnie coby z „dworza“ widać jej nie było.
Marciński szybko podstąpił, na okno się wspiął i rękę po za trupa wyciągnął. Okiennice powoli się uchyliły. Szeroka szczerba światła doskonale teraz oblała straszną, zsiniałą twarz samobójczyni.
Numerowy w pierwszej chwili oczy przymknął, znalazłszy się tak blizko z trupem w ciasnej niszy okna. Powoli jednak
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.