wracał, kryjąc pod połami kurtki duże nożyce.
Żydówka pot z czoła otarła.
— Panna Salcia gra?
— Panna się bije z kucharką!
Weszli znów do numeru i teraz już sam Marciński podszedł do okna.
— Niech się pani nie zbliża, ja ją sam obetnę.
Wlazł na okno, posunął trupa i zasłonił sobą prawie całą postać zmarłej.
Żydówka o drzwi oparta nie patrzyła, cała zajęta myślą, czy buciki samobójczyni będą dobre na nogi jej córki.
Tymczasem nożyczki zgrzytnęły. Z cichym chrzęstem obsunął się wzdłuż pleców trupa obcięty warkocz. Marciński zwinął go zręcznie i schował do kieszeni kurtki.
I znów niby chrzęst — i głowa dziewczyny ukazała się teraz ostatecznie zeszpecona, z krótką nierówną linią rozsypujących się na karku włosów.
Lecz Marciński ku drzwiom się zwrócił.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.