Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

Spełniał automatycznie funkcye swego urzędowania w jednem z towarzystw kredytowych, lecz nocami, wybladły i z gałką swej laski przy ustach, zjawiał się jak mara blada i milcząca, z niemą skargą na swój zgon duchowy, w zadymionych lokalach restauracyjnych, w ochrypłych salach koncertowych, w zaułkach nocnej rozpusty — goniąc coś ciągle w milczeniu szukając, trawiąc się, stygnąc od wnętrza.
Bezwiednie lgnął do kobiet, jakby w nich szukając odrodzenia, lecz — te, do których miał przystęp łatwy i z góry zapewniony — wstrząsały nim swym śmiechem, banalną pieszczotą i coraz ciemniejsze koło tworzyły dokoła jego osoby.
Od czasu do czasu, opowiadały mu historyę swego życia, zaczynającą się niezmiennie od tych słów:
„Nie miałam jeszcze piętnastu lat i byłam zupełnie głupia, a tu..
Słuchał chwilę, sądząc że coś się tam przewinie, co mu rysę w jego lodowej powłoce uczyni — lecz prędko myśl w inną stronę odwracał.