Rozpuszczoną masą włosów otarła strumień łez płynący jej z oczów.
— Przepraszam pana, wykrztusiła wśród łkań — ja zaraz przestanę beczyć, to już... taki cholerny narów... ja zaraz będę... wesoła!...
Lecz on — zbliżył się ku niej teraz i wyciągając ręce przyciągnął ją ku sobie.
W gieście tym nie było śladu współczucia dla jej cierpienia, był tylko jakiś sybarytyzm dziwny, rozsmakowanie się w gorącości łez i w spazmatycznym skurczu wstrząsającym piersi kobiety.
Melancholiczne zwierzę zbudziło się w nim i brutalnie, bezczelnie domagało się praw swoich.
Sentymentalny samiec wyciągnął trupią rękę i na ranie serca kobiety-matki położył.
Obwisła warga zadrgała mu rozkosznie.
Oczy pokryła biała, wilgotna mgła.
∗ ∗
∗ |
I od tej chwili żyli razem, we dwoje — schowani w kącie oddalonej ulicy, w mie-