powiększa z dniem każdym. Jak duch pokutujący, jak trup, któremu nie dano mogiły i domowinki uskąpiono — tak błąkał się Janek od karczmy do dworu z „Tygodnikiem“ sterczącym brudną bielą druku z obciągniętej kieszeni surduta. Włosy mu posiwiały, twarz o delikatnych rysach nerwowego blondyna nabrzękła, oczy zmalały i z jasno błękitnych zrobiły się żółte. Plecy wygięły się w kabłąk, ręce jedne pozostały nerwowe, silne, suche, jakby cała siła woli lokaja skoncentrowała się w tych rękach, w których była potęga jego pracy. Gdy z krzaków berberysu podnosił się po peryodzie pijaństwa — zaciskał silnie pięści, jakby probując, czy cała wola pozostała w nim jeszcze, czy nie spływa razem z umysłem w ten cień niepochwytny, który go otoczył i do karczmy iść kazał.
I — z pięściami jeszcze zaciśniętemi szedł prosto do kredensu, do swego tapczana, na którym wylegiwał się w czasie jego nieobecności Józiek.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/316
Ta strona została uwierzytelniona.