Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

— Won bydlę! — mówił, chwytając chłopca za kołnierz, — „won! pan wrócił!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kucharz nie dawał znaku życia i tylko z kuchenki dobywał się wązki pasek dymu, który się aż nad drzewa owocowe wznosił.
Janek na lipę przed oknami patrzał, i przypominał sobie, którego to było roku, gdy piorun w nią uderzył.
Pan sędzia wtedy do Żytomierza na wybory pojechał.
Ale który to był rok, za nic przypomnieć sobie nie może.
Nagle zakołatało na drodze.
Ha! ha! a! a!...
Bydło wraca do obór, pastuchy do chat.
Nie widać ich z okna, tylko duża smuga po za stawem się ściele, biała, jak wielki kłęb nagle powstającej pary.