A piece? Te wielkie piece wszystkie schodzące się w jednej wielkiej izbie, w którą szedł wczesnym zimowym rankiem, za Józikiem, niosącym całe naręcze polan grubych, jak ludzkie nogi. On, Janek, niósł świecę. Stearyna kapała mu po rękach, a on przez trzydzieści lat nie oprawił nigdy świecy w lichtarz. Miał takich przyzwyczajeń mnóstwo, teraz wszystkie jak mary otoczyły go i za gardło chwytały.
Nawet ta pani sędzina, która wygnała go tak bezlitośnie, nawet ten pan sędzia, który nieraz uderzył go w kark i „wysobaczył“ po swojemu, nawet ta panna sędzianka, zatykająca nos, gdy przechodziła przez kredens, wszyscy oni byli mu teraz drodzy w chwili utraty.
Kochał ich przywiązaniem psa, który niedość, że dobytku pana strzeże, jeszcze pana tego kocha i po rękach liże.
Powiedział pani — „pójdę w konduktory“, ale teraz, w tej chwili, myśleć o tem nie mógł. Dławił się własną żałością.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.