Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/329

Ta strona została uwierzytelniona.

ku ziemi, wżarła się w boleść rozstania z tem, co już za swoje przywykł uważać, co się z nim zrosło, z czem umrzeć miał...
Przed nim bielił się dwór, nieduży, silny, dobrze rozłożony na tle masy drzew. Z boku widać było ganeczek i wejście do kredensu. Do kredensu!...
I nagle porwał Janka szał.
Schwycił gobelin i cisnął go w wodę.
— Szczeźnij! — zasyczał przez zęby.
Gobelin zakołysał się na wodzie i pozostał tak rozciągnięty, prezentując w świetle krwawego słońca wypłowiałą barwę delikatnych linij.
Janek drągiem gobelin w wodę zanurzać zaczął.
— Szczeźnij!... — syczał.
Był cały teraz czerwony, z sinemi pręgami żył po obu stronach skroni. Z serca krew mu płynęła na mózg zatruty siwuchą. Pijany był w tej chwili, pijany rozpaczą.
Za nim wciąż kołatki grały.