Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Sprawia to wrażenie masek, puszczonych w taniec korowodu trupów, zgalwanizowanych i rzuconych bezlitośnie w bezcelowym tragiczno-komicznym rozpędzie.
Tuśce, opartej o ramę okna, przychodzą te myśli, gdy widzi tak aktora, tańczącego naprzeciw niej »zbójnickiego« z dzikim jakimś zapałem i kultem dla tańca.
Sama doznaje jakiegoś podniecenia nerwowego i prąd młodości przebiega jej żyły. — Nie tańczyła nigdy sama dla siebie, nie wie, co to jest wyładowanie siły w impetycznym ruchu. Lecz zaczyna to odczuwać i dech w piersi wstrzymuje. Mężczyzna ten wiruje w przestrzeni, jakby smagał ją skrzydłami niewidzialnemi, które go unoszą w tym wirze. — Kręci się teraz z coraz szaleńszą szybkością. — Migają czarne pończochy, jak dwa węże. Rękoma bije się po głowie i udach. Słychać plaskanie, jakby kto bił kijanką wodę. Górale siedzą nieruchomi. Spoważnieli. Czują, że ten gość tańczy poważnie i po ichniemu.
— Is, is... — mruczą tylko, zaciskając fajki w zębach, że aż trzeszczą. — Jeszcze chwila, a widać jak Maciek Bretnol Obidowski zeskoczy z belki i dreptać a plaskać zacznie, lecz aktor nagle zatrzymuje się, jakby wbity w ziemię.
Tuśce zdaje się, że uczynił to dlatego, iż ją dostrzegł, nie jest jednak pewna.
Jest z tego rada, ale zarazem widzi, iż aktor zuchwale wpatrzył się w jej twarz, jakby chciał wyczytać, jakie odniosła wrażenie. Ogarnia ją wstyd i zmieszanie. Za nic w świecie nie chce, aby przypuścił, że ją ten taniec nie tylko zajął, ale przejął dziwnem, nieznanem zmieszaniem. Przybiera, o ile może, minę obojętną. Nie ustępuje jednak z okna. Nie chce, aby przypuścił, że go się boi i że przed nim ucieka.
On zwraca się ku góralom.
— A co? umiem tańcować?... — pyta.
— No... majom w tańcu mature — wydusza wreszcie jakby niechętnie Maciek.
A Józek Obidowski wciąż pali fajkę i ma coraz więcej ironii na swej ślicznej twarzy.