Gaździna przemyśliwa, co począć, jak tu jeszcze na coś wyciągnąć.
— A wiedzom... — zaczyna znowu, lecz urywa, bo instynkt jej mówi, że przeciągnie strunę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jest ich trzy w tej izbie — trzy kobiety: Tuśka, Obidowska i Pita.
W każdej z nich inny świat, a w tym świecie gra w tej chwili nuta dominująca.
W Tuśce podrażniona ambicya, w góralce chciwość zbudzona, w Picie spokój obserwacyi, to gromadzenie mrówcze wrażeń życiowych, z których będzie sobie snuła kanwę dalszego życia.
Ani czują, ani wiedzą te trzy, sylwetkami różnymi przecinające słoneczne strugi postacie, ile sobie wzajemnie dopomagają w wyładowywaniu swych wzruszeń, jak one przerzucają swoje indywidualne cechy i z nich, niby pszczoły kwiatowy pył, tak trutkę sączą. Z Tuśki góralka chytrze ciągnie pieniądze, widząc w jej oku rozpłomieniony kwiat fałszywej ambicyjki, z nich dwóch śliczna Pita, z wdziękiem baletniczki ustawiona koło stołu, sączy w siebie i ambicyjkę i chciwość, a ironizując, już ma gotową szufladkę, do której sięgnie kiedyś w podobnej życia sytuacyi.
Są one wszystkie w tej chwili nietylko ogromnie kobiece, lecz i ogromnie... ludzkie. I jest ich trzy w tej izbie.
A w każdej inny świat napozór, a przecież łączność między niemi, jak w sznurach powoju...
Sylwetki ich przecinają strugi słoneczne.
I jedna jest dopełnieniem drugiej i tej trzeciej.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Za pół godziny Tuśka obejmuje w posiadanie werandę.
Ustawia stół, nakrywa go barwnym kilimkiem, kupionym na ulicy w Krakowie od żyda w fezie, imitującego bez powodzenia bulgara, ustawia dzbanek kołomyjski, znaleziony na półce w izbie i za dwadzieścia centów nabywszy u Józka gałęzi smrekowych, urządza oryginalny bukiet.