Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Spodziewa się, że matka rozgniewa się za ten zuchwały postępek, ale wbrew jej oczekiwaniu, Tuśka patrzy na leżącą na ziemi piłkę, jakby chcąc powziąć jakąś decyzyę.
— Włóż, Pito, kapelusz i przynieś mi mój kapelusz i żakiet — decyduje wreszcie.
Dziewczynka posłusznie wstaje i przynosi żądane przedmioty.
Tuśka się namyśliła.
Chciała zawiązać bliższą znajomość z tą panią z werandy — teraz nadarza się jej doskonała do tego sposobność Kto wie zresztą, czy to nie jest umyślna zaczepka ze strony tych pań.
Ubiera się i widzi, że w »Lewkonii« panuje ruch i zaciekawienie.
Panienki pobiegły na werandę, opowiadają coś matce. Dama w welwetach sięga po rogowe face à main i zaczyna obserwować werandę Tuśki.
Pita podnosi piłkę. Tuśka każe iść córce obok siebie — schodzi z werandy i kieruje się ku »Lewkonii«.
Dama w welwetach i serya Barissonek widzą, co się święci. Ale są godne i dumne.
Stanęły rzędem na werandzie i oczekują, jak Dumasowska księżna, ażeby owa »cudzoziemka« do nich podeszła.
— My galicyanki som dumne i znamy się na warszawskich fumach!
Tuśka, uprzejmie strojąc usta w najpiękniejszy z zapasowych uśmiechów, przechodzi z Pitą gościniec, podchodzi do werandy i podaje piłkę.
— Oto któraś z panieneczek przez nieuwagę rzuciła na naszą werandę. Idąc do miasta, pragnęłyśmy zwrócić własność naszych sąsiadeczek.
Pani Warchlakowska dźwiga się z leżaka.
— Bardzo pani jestem wdzięczna i przepraszam za nieuwagę moich dziewczątek... ale pani pojmuje... wakacye... wieś...
— Tak, tak... zresztą młodość ma swoje prawa.