Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

I oddychają całą piersią, idąc coraz wyżej ku słońcu, w bukiety czarnych smereków, ponad którymi jasna zieleń hal rozpływa się, jakby seledynową chmurą.
Po raz pierwszy Tuśka z jakąś tęsknotą zwraca swe oczy w stronę gór. Słońce zachodzi, są one w tej właśnie chwili stokroć piękniejsze i majestatu pełne. A mają w sobie jeszcze jakąś moc ptaków, co gdy rozwiną skrzydła w górę, podnoszą serca i dusze ludzi. — Tuśka nie była tam nigdy na tych ścieżynach, co to między kosodrzewiną wiją się przecięte srebrną nicią górskich strumieni, lecz instynktem czuć zaczyna, że tym, co tam na ów »tydzień« poszli, jest w tej chwili świeżej, milej, lepiej, młodziej, niż jej na werandzie, choć taka ta weranda niby słoneczna, niby wygodna...
Czuje to, ale gdyby jej kto kazał rzecz tę wypowiedzieć, możeby nie potrafiła.
Obidowska przysunęła się zupełnie do balustradki.
Złożyła na niej czarne, do łokci obnażone ręce, a na tych rękach wsparła twarz.
Była dziwna, dzika, ponura i zagadkowa. Włosy tłuste lśniły się w słońcu, jak czarna, atłasowa, średniowieczna czapka. Każda brózda w twarzy zdawała się mieć osobną swoją historyę i osobną przyczynę łez, które ją żłobiły.
— Ja wim — mówi nizkim głosem — że Józek ma taką naturę, że go do państwa pcha i mu z nimi dobrze jest. Ale jak się żenił, to wereda przysięgał, że o skałe się praśnie, a w góry z poństwem nie póńdzie... I ot, jak przysięgi strzymał...
Pomilczała chwilę — i powtórzyła, jakby swoje własne echo.
— I ot... jak przysięgi strzymał...
Dwie duże łzy ukazały się w jej oczach.
Wypełniły całe źrenice, oszkliły ich żółtość i spłynęły po rzęsach rzadkich i jakby wypalonych. Chwilę zawahały się. Którą im płynąć brózdą? Którą z nich wyżłobiły miłosne zawody? I nagle rozlały się w strugę, która