Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

objęła całą sieć tych zmarszczek i twarz okryła lśniącą, srebrnawą wilgocią, smutną i nad wyraz tragiczną.
Tuśkę nie zdjęła jednak litość. Nie współczuła ona tej kobiecie, która płakała za młodym mężem, ulatującym z gniazda, jak młody ptak, żądny swobody. Inna myśl zajęła ją całą. — Myśl, co się dzieje tam, dokąd oni poszli — gdzie tak świeżo, młodo, dobrze...
Podstępnie zwraca się ku góralce:
— Moja gaździno... o cóż wam chodzi? Przecież tam nic złego się nie dzieje. — Poszli — wrócą. — Józek przewodnik... o cóż chodzi?
Góralce zapłonęły oczy. — Łzy, jakby żarem, co przesunął się po nerwach, oschły w jednej chwili.
— No... — wyrzekła wreszcie... — jakbyście tak widzieli, co oni tak wypiją, a jak się zawsze przewodnicy uhleją, bo to państwa bawi, tobyście ta inaksej gadali... a jak się chłop uhleje, to on tam nie bacy, co robi...
Pokiwała głową, oderwała się od balustrady i ciężko stąpając, odeszła w stronę szopy.
Tuśka zamyśliła się nad jej słowami.
Więc... piją, a gdy piją, nie baczą, co robią.
Przypomniał się jej ten gest Porzyckiego, śliczny gest mężczyzny obejmującego w posiadanie i ten powabny ruch kobiety, która na jedno mgnienie oka poddała się ku niemu, a potem wywinęła się, jak wąż z tego uścisku...
Tak było na gościńcu, a tam w górach, pośród tych gęstych zarośli, które czarnemi płatami przyległy do ścian gór, pewnie jest jeszcze inaczej.
W słońcu, w swobodzie idą, śpiewając kanzonę... Oni — oni!...
Przymknęła oczy, góry pozostały mimo to przed nią fatalne i ciągnące. — Teraz oprócz gencyan kryły w sobie inne błękitne tajemnice...
Jakiś głos zbudził ją z uśpienia.
— Proszę pani — oto list dla pani, a to kartka dla tego pana obok.
Drzwi zamknięte, nikogo niema...