To listonosz wrzuca na werandę list z błękitną marką i śliczną liliowo-tęczową kartkę pocztową.
Pada, jak motyl z rozpostartemi skrzydłami, na kolana Tuśki.
Ona się porywa.
— Proszę... proszę to zabrać...
Lecz listonosz już jest daleko. Biegnie, jak na kółeczkach. Wpadł do sąsiedniej willi.
Tuśka bierze kartkę i kładzie na stole.
— Oddam gaździnie — myśli — niech mu da tę kartkę, gdy wróci z tej orgii.
Czuje jakiś żal, ból nieokreślony. Jest to raczej uczucie smutku i przykucia do ziemi. Otwiera list od męża i czytać zaczyna:
— »Kochana żono! List twój otrzymałem. Cieszę się, że jesteś zdrowa i Pita także. Chłopcy są zdrowi, pisali do mnie, bawią się i uczą. Kwiaty dobrze się hodują, każę je wynosić na dziedziniec skoro deszcz pada, a ta duża palma zdaje się ma mszyce. Więc kazałem stróżowi myć i sam przygotowałem tytuń i zrobiłem odwar. Futra, naftaliną przesypane, poskładałem...«
I tak cały list, cztery długie ćwiartki...
Tuśka jednak nie czuje, ile codziennego, szarego tragizmu wlecze się przez te szeregi literek. W trującym zapachu naftaliny walczy drobny, chudy człowiek z pasorzytami, które obsiadły palmę, walczy wtedy, gdy słońce potokami złota zalewa przestrzenie kryształowe, pełne balsamicznej woni i czarownych górskich wizyi.
Z rodzajem znudzenia odkłada ten monotonny list i znów pogrąża się w zadumie.
Piją! — co?... wino, szampana — a potem te ładne, wesołe kobiety pozwalają się całować, mówić do siebie poufale. Potem zachodzi słońce, potem rozkłada się ognisko... tak czytała... układają się dokoła ogniska... znów piją... znów się całują...
— List od mężusia?
Tuśka aż drgnęła cała.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.