drogę lepszej sukni. Panie, które wchodziły do wagonów, ubrane były świeżo i elegancko. Postanowiła ubrać się w Krakowie via Chabówka-Zakopane elegancko i zgrabnie.
Milczenie przedłużało się. Widocznie każde z tych trojga żyło w tej chwili w swoim — odrębnym świecie.
Nagle gwizd przeraźliwy rozległ się w powietrzu — drzwi wagonów zatrzaskiwały się pośpiesznie, ktoś przelatywał z drugiej strony pociągu, wołając ochrypłym głosem.
Równocześnie Żebrowscy oboje ocknęli się z oddali, w której już znajdowali się pomimo pobliża.
— Jedziemy?
— Tak...
Łańcuchy szczęknęły, zakołysały się wagony.
Pita, Tuśka i Żebrowski uśmiechali się jednakowo, blado, uprzejmie.
— Bądźcie zdrowe!
— Ucałuj chłopców!...
— Tak... tak!...
Tuśka wysunęła rękę, Żebrowski uścisnął ją, ku Picie powiał kapeluszem. — Uprzejmość całej rodziny zwiększyła się znacznie; widocznie chciano wyładować wzajemnie pewną ilość grzeczności, aby nic sobie nie pozostać dłużnymi.
Pociąg zaczął dreptać coraz szybciej, charcząc, gdakając gniewliwie.
Żebrowski stanął na peronie i, ciągle jednako uśmiechnięty, kłaniał się w stronę odbiegającego wagonu.
Dwoje rączek dziecinnych oddało mu przez chwilkę ukłon, następnie powiało ku niemu ramię żony w szerokim rękawie piaskowej wełnianej bluzki, aż wreszcie znikło wszystko.
Żebrowski przestał się uśmiechać; zdawało się, iż zdjął ten zdawkowy uśmiech, jakby maskę z twarzy i schował go gdzieś daleko w swem duchowem zanadrzu.
I skręciwszy na miejscu, mechanicznym, bezmyślnym krokiem, wyszedł z peronu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |