Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Tuśka wyprostowała się i odparła dumnie:
— Nie boję się, ale mi zimno.
— To ja pani dam swój serdak. Mnie gorąco.
— Cóż znowu? Pan się przeziębi.
Doszli już do domu i stanęli teraz przy drzwiach wejściowych... Każde z nich było oparte o ramę drzwi. Patrzyli tak przed siebie na drogę, na ciemną willę pani Warchlakowskiej, ale w gruncie rzeczy widzieli się doskonale tym podwójnym wzrokiem, jaki mają zwykle mężczyzna i kobieta, gdy są sam na sam.
— Niech pani będzie odważniejsza — zaczął znów aktor — i z sądami ludzi się nie liczy. To dyabła warte! Ja to już dawno wyrzuciłem za płot i dziś cenię tylko kobiety, które mają odwagę swoich postępków. A zresztą, tu na wiledżiaturze świat nie jest tak srogi... Tu wszyscy są na wakacyach małżeńskich, prawda...
Śmiał się, wciągał w płuca zimne, trochę wilgocią przesiąkłe powietrze.
— U nas za kulisami inny świat, inna moralność. Daję pani słowo! Kobiety stanowczo lepiej umieją kochać i są szczersze.
— Aktorki?
— Tak, tak! Ja to mówię z doświadczenia. Lubię się kochać w aktorkach. U nich niema ani odrobiny pozy w pożyciu domowem. A wie pani dlaczego? Tak się wygrają na scenie, że odpoczywają w domu. A damy z mondu...
— Z czego?
— Z mondu, no! ze świata, takie, jak pani, to grają ciągle, a głównie z nami...
— Jakto i ja?
— Ach! pani — nie, bo przecież nie żyjemy ze sobą, ale gdyby się zaczął między nami romans, zaraz paniby zaczęła...
— Co?... co pan mówi?!!!
— O! o!... tylko wspomniałem o możności, a pani już włazi na koturny! Tak, tak, tylko aktorki zostawiają mi przyjemne i dobre wrażenie; to są dobre, miłe, proste kobiety...