Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak — bezwarunkowo. Było weselej i milej w zbliżeniu się do tego człowieka. To ogromne, filozoficzne pogodzenie się z życiem i koniecznością egzystencyi, to czerpanie całą dłonią tego, co mogło dać zadowolenie i rozwinąć łagodną radość, wchłonięte przez Porzyckiego, zdawało się wypromieniowywać z niego i udzielać się innym. Początkowo mogło działać nawet drażniąco, jak światło słoneczne na źrenice przyzwyczajone do przebywania w ciemności, ale powoli wpływ tego »ciepła« i zgody życiowej łagodził i uspokajał.
— Byłem dwa lata na wydziale prawniczym — mówił znowu aktor — ale rzuciłem to w kąt. I strasznie z tego jestem rad.
Odwrócił się ku Tuśce i zapytał jej tryumfująco:
— Pani się dziwi, że ja byłem na prawie?
— Trochę.
— Niby dlaczego? Czy dlatego, że poszedłem do teatru, zamiast zostać adwokatem? — To nic dziwnego. Ja zawsze lubiłem swobodę. Tak jestem liber baron. Źle mi... zabieram manatki pak i noga! A jakże! Co mnie wiąże? Cygan jestem... co?...
Był jasny i wesoły ten cygan w ubraniu cyklisty z ładną falą włosów, w angielskich pończochach i woniejący dobrą kolońską wodą. Złote plomby świeciły mu się chwilami w zębach jak gwiazdeczki.
Tuśka jednak próbowała zaprotestować.
— Och!... swobodny! To się panu zdaje. A potem, czy panu nie żal?...
— Czego? adwokatury?
— No... tak!
— Ależ pani ma ładne pojęcia o sztuce! To dla pani sztuka aktorska to poniżenie? Ładna historya! Co? historya... awantura pośmiertna Adryanny Lecouvreur, której grześć nie chciano w poświęconej ziemi?
— Ale nie to, tylko...
— Że wyszedłem z — towarzystwa? Co? Ale ja mam swoje towarzystwo, i to mi wystarcza.
— Wierzę.