Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli pan sądzi, że obecnie ja...
Lecz on jej przerwał wymownym gestem:
— Nie, nie! Pani nie jest podatna do flirtu. Przynajmniej tak sądzę.
— Spodziewam się.
— Och! niema z czego być dumną. Kobieta bez kokieteryi, to jak kwiat bez woni...
— W każdym razie chłodno już — żegnam pana.
Skrzywił się i wzruszył ramionami.
— Pani nie czuje piękności takiej nocy. Szkoda — ale na to, aby czuć, trzeba się podkochiwać.
I nagle bez namysłu — rzekł:
— Niech się pani zakocha.
Tego już było nadto.
Tuśka cofnęła się w sień.
— Pan się zapomina. Ja mam męża.
— No, to niech pani kocha się w mężu... Albo co lepsze... niech pani się we mnie zakocha.
Rzucił to głosem rozbawionym, wesołym i zadźwięczało to słowo w srebrze księżyca samo, jak ton srebrnej struny z niewidzialnej harfy.
Tuśkę zdławiło coś w gardle, lecz instynktem czuła, iż należy żartować, aby milczeniem nie upoważnić mężczyzny do sądzenia, iż propozycyę jego bierze na seryo.
— Przed chwilą powiedział pan, że nie jestem zdolna nawet do flirtu — wyrzekła trochę drżącym głosem.
— Tak — do flirtu nie, ale do miłości... kto wie!...
Oczy jego pociemniały i stały się tak dziwne, iż Tuśce wydało się, jakby dwa czarne motyle padły mu na źrenice i przyćmiły spojrzenie.
— Ja... już idę — wyrzekła, cofając się ku sieni.
Nie zatrzymywał jej.
Nie podał jej ręki, nie powiedział »dobranoc« — tylko skłonił się, a potem w głąb sieni patrzył.
Gdy otworzyła drzwi i w smudze światła zniknęła, uśmiechnął się, pokręcił głową i na progu chaty usiadł.
Motyle czarne z oczu mu odleciały. Oparł twarz na rękach, łokcie na kolanach i tak siedział nieruchomy, cichy,