Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

czarne motyle, tak pociemniały nagle jej źrenice pod wpływem tego słowa.
Zmieszana, odwraca się ku Picie.
Dziecko już ubrane, w czerwonej sukience i popielatych pończochach, wygląda, jak mak świeżo rozkwitły o szarej łodyżce, na który padł złoty promień słońca jej włosów.
Czuje, że jest śliczna i dźwiga z godnością zaszczyt swej śliczności.
— Idź, Pito, na dziedziniec... pospaceruj trochę.
Pita wychodzi natychmiast, szczęśliwa z pozwolenia.
Przy drzwiach się zatrzymuje.
— A proszę mamy — pyta — czy, jak ten pan aktor do mnie co przemówi, czy ja mogę mu odpowiedzieć?
— Naturalnie! sama grzeczność tego wymaga. Jak może Pita się o to zapytywać?
Dziewczynka przez mgnienie oka ma zdziwioną minkę. Z wrodzoną skrytością hamuje ten odruch i układnie wysuwa się z pokoju. Za chwilę słychać, jak wita się z Porzyckim, który siedział na belkach nowo budowanej chałupy i kozikiem wycinał gwiazdy, poprawiając i stylizując »zdobnictwo ludowe«.
Tuśka zwłóczy z ubraniem się. Wyjść jej z pokoju niesporo. Coraz więcej traci wielką pewność siebie przeciętnej Warszawianki. Kładzie i zdejmuje muślinowy krawat, na twarz jej wystąpiły wypieki. Puder nie może zetrzeć tych śladów. Tuśka odnajduje w sobie wrażenia pensyonarki. Jest na siebie zła i gniewna. Wreszcie decyduje się wyjść frontem i usiąść na werandzie. Bierze książkę, robotę i wychodzi. Odrazu dostrzega panią Warchlakowską, także w białym pikowym kostyumie. Obszerna dama wygląda, jak tłusta kaczka. Złudzenia dopełniają bardzo żółte buciki na rozstawionych szeroko nogach. Pani Warchlakowska ma kapelusz heliotropowego koloru i pozakręcane, a mocno wytłuszczone esy nad czołem. Czeka widocznie na Tuśkę, bo ujrzawszy ją, puszcza się pędem w tym kierunku.
— Pani daruje... dwa słowa.