pięknie, w tem rozleniwieniu letniej rozkoszy, jaką niosą ze sobą łąki szmaragdowe, na których liliowe kwiecia ametystami grają.
Nagle z poza chałupy w podskokach wypadł Porzycki z Pitą. Trzymali się za ręce i pędzili na złamanie karku.
»Świr, świr za kominem«...
przyśpiewywał aktor.
Pita zanosiła się od śmiechu.
Twarzyczkę miała różową, jak malwa przed oknem dziewczyny. Złote włosy wiewały chmurą peli. Była tak śliczna, że aż Tuśka została uderzona jej wdziękiem. Oczy dziecka błyszczały zdrową, szczerą radością.
»Świr, świr za kominem«...
Lecz Pita dostrzegła matkę.
Natychmiast zwolniła kroku, poprawiła włosy, przybrała minkę dobrze wychowanej panienki.
Lecz niełatwo było zbić z tropu Porzyckiego. Pociągnął dziewczynkę i w susach wpadli, jak wicher na werandę.
— Tak pędzi wiatr halny! — zawyrokował aktor, padając na krzesło.
— Co pan robi?... jakże można! — upominała go Tuśka.
— Co? niby, że to ludzie mogą widzieć? No więc co? Czy to komu zaszkodzi? czy odbierze mu sławę? Czy wpędzi go w gruźlicę? Czy zrujnuje majątkowo? Czy odbierze mu wiarę? Czy... Co? Prawda, panno Pito?...
Dziewczynka już siedziała na krześle, ale oczy jej jeszcze biegały i uśmiechała się do swego przyjaciela.
— Pani ma szampańską córeczkę! — zadecydował Porzycki, przypatrując się z przyjemnością Picie.
Tuśka zwróciła się ku córce.
— Pito, jak ty wyglądasz?... Czerwona, jak upiór... Czy to ładnie?