Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Przejęczała znów jakaś godzina nad ciemną głębią rynku.
Do studni tej, wilgotnej wiecznie i pełnej nieuchwytnej »chandry« — wpadły te dźwięki obojętnie, jakby szczęk łańcuchów motanego w górze, na walcu wiadra.
Z wiadrami, rozpiętemi na skrzydłach, pochylało się nad tą studnią Przeznaczenie i wyławiało ze smutnej studni fale ludzkich konwulsyi lub zaników — »życiem« pospolicie nazwane.
Konwulsya mózgu — był w tej chwili żal Tuśki do męża za to, że tylko taką, nie zaś większą sumę zdołał dać jej »na Zakopane«.
Wprawdzie wiedziała, z jaką trudnością zbierał i te pieniądze, lecz to jej nie rozbrajało.
Przeciwnie ogarniała ją pewna pogarda, teraz, gdy go nie widziała przed sobą w zniszczonym paltocie i z pokrajaną brózdami twarzą.
— A wreszcie mógł wziąć palto na wypłaty — pomyślała, wzruszając ramionami — ja to robię, a korona mi z głowy nie spada. Skoro mi da miesięczną pensyę na dom, zanoszę ratę do krawcowej i wszystko jest w porządku. Nie chodzę nigdy, jak dziadówka.
Zastanowiła się, iż zanadto zajmuje się mężem i jego paltotem.
— Niech sobie robi, co chce. To przecież jego, nie moje pieniądze...
Poszła za mąż bez posagu, tak, miała tylko porządną, obywatelską wyprawę. Ale on wiedział, że bierze pannę z dobrego domu i że musi »starać się o to«, aby miała to, do czego przywykła.
»Starał się« — i zdaje się, że to było zupełnie naturalne.
Ona nawzajem starała się być dobrą żoną i dobrą matką. Płaciła mu uprzejmością za jego uprzejmość. — Ich świat wewnętrzno-zewnętrzny był w porządku.