Tuśka nie miała już siły się oprzeć. Przed sobą jednak starała się, jak mogła, wytłómaczyć.
— Robię to dla Pity. Skoro już nie ma towarzystwa panien Warchlakowskich, musi choć tak się rozerwać.
Tłómaczyła sobie tak owo ustępstwo, nakładając kapelusz. Przed chatą czekała »dorożka«. Dwa chabety, zaprzęgnięte do ohydnego pudła, obitego welwetem. Wyrostek w serdaku trzaskał z bicza i wiązał coś kawałkiem sznurka przy uprzęży.
Tuśka i Pita pod wzrokiem badawczym a przeszywającym rodziny Warchlakowskich, wsiadają do dorożki. Porzycki z rowerem stoi obok i rozmawia z wyrostkiem. Mimowoli Tuśka spogląda ku willi. Spotyka ironiczne, złe ślepie. Doznaje wrażenia, jakby ją ktoś uderzył po oczach. Siada do dorożki i woła na wyrostka:
— Jedźmy!
Lecz nic nie zdoła otrząsnąć z flegmy górala. Mota, sznuruje, wiąże powoli swoją wspaniałą uprząż. Porzycki tymczasem wskakuje na rower.
— Pędzę en éclaireur! — woła, wywijając czapeczką.
Wreszcie jadą.
Drogą do Kuźnic odbywa się formalne corso.
Chwilami Tuśce zdaje się, że jest w alejach Ujazdowskich.
Wypancerzone, wystrojone kobiety, dzieci modnie ubrane, siedzą wyprostowane, jak lalki na pokaz w brudnych dorożkach. Mierzą się wzrokiem, taksują, starają się przeczuć, wyczytać, kim się jest, skąd się przybywa, ile się ma w kieszeni. Żadnej swobody, żadnego szerszego oddechu, ciągła kontrola modnie skrajanej szmaty i modnie ufasonowanej duszy.
Śmieszne naigrawanie się z odpoczynku i wejścia ściślejszego w łączność z przyrodą.
Mężczyzni daleko więcej mają swobody. Odziani sportowo, łączą się chętniej z naturą i żyją z nią w bliższem porozumieniu. Gdzieniegdzie nieśmiałe usiłowanie kobiety. Suknia krótsza, brak gorsetu, kapelusz bez ciężących
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.