Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

w powietrzu. Każda przybywająca grupa stanowiła wraz z rogalkami i czekoladą żer dla tych, którzy, już ogień przeszedłszy, usadowili się przy swych żłobkach.
Gdy Porzycki przechodził werandę, rozległ się ogólny szmer:
— Porzycki!...
Tuśka odwróciła się zdziwiona.
— Jak pana znają...
— Spodziewam się . wyrzekł aktor, wysuwając pierś naprzód. — Od czegóż jestem aktorem?
I szedł pomiędzy stolikami, dumny, tryumfujący, rozdając niedbale uśmiechy pomiędzy wlepione w niego oczy kobiet.
Duma Tuśki doznała niezdrowej podniety. Ta teatralna sława Porzyckiego spadała na grunt dobrze przygotowany. Gdy usiedli, zwróciła się ku aktorowi jakoś poufalej, bliżej, jakby chcąc zaznaczyć, wobec patrzących może z zazdrością kobiet, że ów »Porzycki« jest jej oddany.
Porzycki rzeczywiście zajmował się nią bardzo, robił wiele hałasu, zwracał na ich stolik dużą uwagę. Odżyła w nim natura kobotyna. Wystarczyło małe wzniesienie w formie sceny, trochę publiczności, zaszemrania nazwiska, a aktor zapominał o kontakcie z naturą, z którą wszedł w tak blizkie porozumienie i stawał się komedyantem, garnącym ku sobie uwagę widza.
Gdy rzewnie nastrojona »cepculka« z melancholią postawiła przed nimi czekoladę i rogaliki, już na całej werandzie istniał tylko stolik Tuśki, Pity i rowerzysty z jowialną a ładną twarzą świeżo ogolonego imperatora.
Nagle Porzycki przybrał »pozę« i mrugnął na Tuśkę i Pitę.
— Nie ruszajcie się, panie.
— Dlaczego?
— Fotografują nas.
Z jakiegoś dolnego stolika rzeczywiście wzniesiono ku nim lufę fotograficznego aparatu.
Pita była zachwycona. Tuśce także ten epizod przy-