stro. — W niepewnem świetle dwóch świec widzi swą twarz jakąś zmienioną, niespokojną, powleczoną mgłą.
Zdaje jej się, że ma gorączkę i drzemie. Oczywiście zimno jej. A przecież nie zamyka okna. Przez firankę bije srebrnymi snopami pęk księżycowych promieni.
Tuśka czuje, że tam poza oknem jest srebro, mgła, czar...
Stanęła i w czar ten daleki patrzy.
Patrzy i myśli, że tam na Wareckiej przed srebrem księżyca zasłania się wszystko szczelnie, jak przed mikrobami, które wedrzeć się w zdrowy organizm mogą. Zasłania się rolety w dziecinnym pokoju, okno zawiesza się jeszcze pledem. Żebrowski mówi, iż księżyc mu spać nie daje, a on biedny musi się przed biurem wyspać. Potem — ten księżyc, który zawisa nad dachami, ociekłymi deszczem i pyłem węgli, jest inny, nieprzyjacielski, zimny, jakby z musu zjawiający się o oznaczonej porze. Światło jego nie utula, nie przenika słodyczą niewymowną, lecz jest natrętne, wrogie, zbyteczne.
I dlatego się przed niem okna tak szczelnie zasłania, dlatego tak się dusze od niego chroni...
To myśli Tuśka i w okno niezasłonione patrzy. Jakiś cień miga.
— Pani jeszcze nie śpi?
Porzycki odsuwa bez ceremonii firankę.
W narzuconym na ramiona serdaku stoi w obramowaniu okna.
— Niech pani wyjdzie przed dom... tak ślicznie — porozmawiamy trochę.
— Chłodno jest.
— Niech się pani czem otuli.
Aż ciągnie ją w ten czar i do tej rozmowy. Lecz zarazem tak, jak ten, który czuje, iż nenufar nęcący go rośnie na błotnej głębinie, Tuśka zbiera siłę woli i opiera się pokusie.
— Nie. Dzisiaj nie! Wolę pozostać w domu.
Mówi to głosem słodkim, tak, jakby lękała się, że on odejdzie.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.