Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Powstała od okna, rada, że znalazła jakieś wyjście z koła, w którem niespodziewanie błądzić zaczęła.
— I po co to pisać... młodzieży podsuwać myśli, że jest niezrozumianą? Takie artykuły oddają najgorszą przysługę rodzinom. Nic więcej.
Przechyliła się przez okno, aby je zamknąć. Z dołu coraz silniej wiała pleśń grobowa zastygającego powoli życia...
— Malaryczne miasto! — wstrząsnęła się Tuśka.
Lecz równocześnie z owem odczuciem dreszczu czającej się zgniłej febry coś niepojętego, a razem nader silnego uczepiło się jej ramion.
Była to zgniła cieplarniana atmosfera utajonej i grzecznością pokrytej niepewności, jaka moralnie owiewała ją, ile razy w Warszawie powracała do »domu« — z zamiejskiej wycieczki.
Uczuła, że nigdy nie pojmie obecnego stanu duszy tego miasta, nad którem z czerpakami na rozpiętych skrzydłach czekało odziane w czerń — jego Przeznaczenie.
A zresztą... po co? — pomyślała, zamykając okno.
Podeszła do stołu i zaczęła przyglądać się kupionym aplikacyom.
Zmartwiła się, że przy świetle gorzej wyglądają, niż we dnie.
— Znów mię oszukali — pomyślała ze złością.
Manią jej była ta myśl, że ją wszyscy okradają i oszukują w haniebny sposób.
Nagle zastanowiła się.
W sąsiednim numerze mówiono głośno, coraz głośniej, nie troszcząc się, iż drzwi, ironicznie zastawione komodą, całe podziurawione są jak rzeszoto; przez te dziury i szpary filtrowały wyrazy z dokładnością zupełną.
Odzywały się dwa głosy — męski i kobiecy.
Ten ostatni dominował, podkreślany charakterystycznem podciąganiem nosa — forpocztą płaczu.
Zresztą było to nawet dość tragiczne, tem tragiczniejsze, że głos męski nie tracił ani na chwilę swobody i raz przyjętego tonu.