a raczej lawandowem tle, masy złotych włosów, szeroko otwarte lawandowe oczy, noski zadarte z garbkami niewielkimi i usta z wierzchnią wargą cokolwiek wysuniętą... A nadewszystko te podbródki okrągłe, śliczne, u matki pełny i jakby nasycony, u dziecka delikatny i jakby nieśmiały. W liniach jednak podobne i jednakowe, tylko w wyrazie różne i stanowiące dwa osobne światy.
Pod temi dwoma profilami Porzycki podpisał:
»Tuśka i Pita,
Dziecko, kobieta
Poemat i dramat.
Beatus qui amat«.
Tuśka postanowiła w duszy zatrzeć przed przyjazdem do Warszawy ten napis. Obecnie jednak pozostawiła go tak, jak był.
Idąc drogą, pod osłoną białej parasolki, wpatrzona w biel swych bucików, Tuśka myśli ciągle o Porzyckim. Po prostu myśleć o czem innem nie może. — Tłómaczy to sobie (bo Tuśka wciąż jeszcze szuka przed sobą samą wytłómaczenia) niezwykłością zbliżenia się swego do tego zagadkowego tworu, jakim był dla niej zawsze aktor w życiu codziennem.
Gdy była młodą panienką, przeszła konieczną w tym okresie lat febrę miłości dla aktora. A więc kochała się w jednym z pięknisiów o prześlicznym profilu i nieco gardłowym głosie. Gdy zobaczyła go raz ubranego w perłowy renesansowy kostyum z krymką purpurową aksamitną i w konopianej peruce, oddała mu swe serce bez podziału. Śniła o nim, rumieniła się, gdy ujrzała jego imię na afiszu. Był dla niej tak niedościgły, jak Archanioł z trąbą, stojący u stropu kościoła. Kult miała dla niego, kult i nic więcej. Nie umiała sobie wyobrazić, że ten człowiek jada kotlety cielęce i śpi na jaśku, a w niepogodę wdziewa kalosze ze zniszczoną, klasyczną, amarantową podszewką.
Gdy go raz ujrzała w jakiejś komedyi w tużurku i szarych, prześlicznie zaprasowanych spodniach, doznała wielkiej przykrości. Zdawało się jej, że ktoś zbezcześcił