Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

jące zbierają ze stołów szklanki po herbacie, kawie i kufle od piwa. Dzieci kapryszą, zmęczone i senne. Słychać ciągłe nawoływania górali, kręcących się dokoła koni. Z turkotem zajeżdżają powozy i furki. Na jednej z nich lokuje się trochę pijana orkiestra, podśpiewując i wydając niezrozumiałe okrzyki.
Tuśka mętnemi oczyma patrzy na ten ruch — na słońce, które już strzela tylko ostatnimi promieniami, na te grupy zapóźnionych turystów, wybiegających co chwila z gardzieli, wiodącej od podjazdu ku Morskiemu Oku.
Jak sala cyrkowa, tak ukryło się to »Morskie« i kurytarzem wązkim do niego piąć się trzeba, lub schodzić od niego, jakby po ukończonem widowisku scenicznem.
Tuśka ma oczy pełne szafirowo-zielonej drżącej wody, drżącej bezustannie srebrną siatką, biegnącą błyskotliwie ku brzegom. Nie widzi już teraz nic, prócz tej siatki, tej lśniącej łuski, podobnej do grzbietów jakichś dziwnej piękności ryb, igrających pod powierzchnią wody. I jeszcze pozostały jej w pamięci limby — ciche, spokojne jakieś, arystokratyczne i eleganckie. Poza tem nie wie — nic. Przytłoczyła ją masa wrażeń i oczy Porzyckiego, tak uparcie w nią przez całą drogę wpatrzone...
Teraz z uczuciem ulgi myśli, iż odpocznie noc całą i nie będzie potrzebowała wracać natychmiast.
Na werandzie powoli zapanowała cisza. Pojazdy odjechały jeden za drugim.
Jakieś dwie grupy osób nocują i już zabierają się do spoczynku. Są to piesi turyści i widać, że są nadzwyczaj zmęczeni. Nie nadrabiają nawet miną.
Jeden z nich usiadł bez ceremonii na ławeczce przed restauracyą, wyciągnął nogi i klnie zapamiętale:
— A niech mnie dyabli!... a niech mnie dyabli!...
Jakaś panna drobna i szczupła, w męskiej dżokiejce i granatowej bluzce przedrzeźnia go, powtarzając:
— A niech mnie dyabli!...
Słońce zaszło już zupełnie.
Ostry chłód powiał. Noc nadchodziła szybko, ciemna