Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

sienia, pomimo owego »zdenerwowania«, o którem była poprzednio mowa.
Kobieta znów uparcie powtarza:
— Dyskretny!...
I wybucha silnym, zawodzącym płaczem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W Tuśce budzi się przeogromna solidarność kobieca.
W jednej chwili i ściśle kobiecą intuicyą odgaduje całość i linię tej »historyi«, ogromnie zwyczajnej i ogromnie przez to smutnej.
Pomimo mieszczańskiej moralności, jaką jest opancerzona, czuje, że tamta, przez drzwi łkająca kobieta, jest w prawie roztaczać taką głośną rozpacz i manifestować wielkość swego bólu. Nie ma bowiem w tym jęku nic bezwstydnego, ani narzucającego się, jest tylko łkanie człowieka, przed którym bezlitośnie objawiło się jego przeznaczenie, idące naprzeciw niego z narzędziami męki w wyciągniętych dłoniach.
Lecz Tuśka nie odczuwa jeszcze, iż tak być musiało, i że ta kobieta łka teraz i tarza w bólu swą głowę o twarde poduszki hotelowego łóżka, a duszę w całem polu cierni, okwitłych krwią jej złudzeń, dlatego, że jeden łańcuch faktów wziął zaczątek przed wiekami w tym kierunku i zajął ją w swe ogniwa, ją i jej łzy.
Tuśka do tego punktu patrzenia na objawy życia przez zaczątki nie doszła, bierze sam objaw i w niego się wnurza gwałtownym impetem swej wiecznie trzymanej na uwięzi natury.
— Dlaczego ona tylko płacze? — myśli wzburzona. — Dlaczego ona nie powie mu więcej, więcej nad to »podły« — bo przecież to »więcej«, aż się samo na usta prosi?
A może wyszedł, może uciekł, tak, jak to bywa »najwygodniej«.
Nie, jest. Chodzi teraz po pokoju, chodzi pewnym, równym krokiem. Nie mówi jednak nic. Zapewne ma minę