każdy szczyt, obwiedziony purpurą, zdawał się opalem drogocennym, oprawnym w pasek gorejącego żelaza.
Poza tem ani śladu jeszcze słońca, tylko ten przebłysk purpurowy, gorący i krwawy.
— Widzi pani? Widzi pani?
— Tak!
Nie odpowiedziała mu jeszcze nic, kryjąc pół twarzy w futerko, choć wicher nie powiewał, a dookoła panowała taka uroczysta cisza, że dech w piersiach zamierał.
I w Tuśkę wstępuje przeświadczenie, że stanie się coś wielkiego, coś pięknego, coś, przed czem przechodziła życie całe nie wiedząc, że można wziąć udział w takiej wielkiej chwili.
Wziąć udział!
Bo Tuśka nie czuje się być »widzem« — ona sama niejako budzi się razem z tem dźwigającem się słońcem i bramuje się tak purpurą linii, jak owe wirchy wysoko na tle lekko krwawiącego się już nieba.
W tej chwili dopiero dostrzegła Tuśka, że to, co brała za zatopienie się w szarości i bieli — to był szron, który krystalicznie pokrył mchy, kosodrzewinę, limby, upłazy — wszystko. I nagle rozczerwieniło się niebo, a od Żabiego ptakiem o szafirowem sercu i brylantowych skrzydłach wzbiło się z przerażającą szybkością słońce.
— O!... — zawołała mimowoli Tuśka.
Przechyliła w tył głowę i piła te promienie, które zaczynały gnać cienie jakieś, nagle wykwitłe plamami po stokach gór. Cienie te osuwały się ku wodzie, i wpadając w nią, nadawały jej coraz wspanialszą, coraz czarniejszą barwę...
Ręka Porzyckiego chwyta rękę Tuśki.
— Patrz! patrz!...
Jakby od góry, od tych skrzydeł słonecznych nagle wstrząśniętych, sypie się deszcz brylantów na skały. Migoce się, zapala się, gra szafirem, rubinem, szmaragdem, tęczą. To szron topnieje i rosą wszystko ocieka. Brylanty te zaczynają spływać strumykami migocącymi ku wodzie i oto woda już zupełnie czarna — porusza się — żyje...
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.