Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby stała się drewnianą lalką... Może i sama być szczęśliwą, i innym dać szczęście... A potem i dla pani będzie lepiej. Przecież pani musi czuć się strasznie smutną chwilami, jeżeli wszyscy tam u was jesteście takie mumie egipskie — co?
Nazrywał mchów, dziwnie różowo kwitnących, i delikatnie przetyka nimi koronkowe wstawki, któremi dół jej sukni przystrojony.
Tuśka szybko, jak błyskawica, czyni z sobą obrachunek życia i widzi zupełnie jasno, że często czuła się bardzo zdenerwowaną, a w nocy zwłaszcza budzi się z uczuciem strasznem samotności i sercem ogromnie ścieśnionem. Teraz rozumie, dlaczego jej tak było. Za wiele obowiązku, za mało serca.
— Tak... — odpowiada cicho — tak!...
— Co tak?
— Było mi smutno.
— No... więc. Czemu sobie życie zatruwać? To jakby ktoś mógł w piecu zapalić, a siedział w zimnie i marzł. Ja miałem bardzo miłe dzieciństwo. Moi rodzice strasznie się kochali. Widziałem ich zawsze całujących się i mających sobie coś do szeptania. Nie... nie... oni nie byli z drewna ani względem siebie, ani względem mnie.
Zamyślił się chwileczkę i dodał:
— Bardzo, bardzośmy się wszyscy troje kochali!
Tuśka stawała się coraz niepewniejsza.
— A dziś... — ciągnie dalej Porzycki — dziś rezultat ten jest, że się nie mogę obejść bez miłości!
Tuśka podnosi głowę tryumfująco.
— A widzi pan! — woła.
— Co?
— Skutki takiego wychowania... Pan musi dzisiaj ciągle się kochać.
— No... no...
— Jakto — no?... To fatalne. To pana gubi.
Parsknął śmiechem.
— Gubi?