Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zazdrość w żółtym chadza kolorze! powiedział mój przyjaciel Szekspir — woła i chwyta ją pod łokieć, umożebniając jej zbyt trudne pośród zwalonych pni przejście.
I zaraz woła czystym, śpiewnym głosem:
— Pito!... Pito...
Dochodzą do wierzchu.
Pita siedzi jak Budda w głębi powozu. Nie patrzy w stronę nadchodzących. On podbiega ku niej i wykrzywia pociesznie swoją twarz ruchliwą.
— Panna Zązel! panna Zązel de domo Odętowska herbu Mucha w nosie... Zaraz przeprosić mamusię!... prędzej...
Ale Pita, drewniana i sztywna, patrzy na niego wyniośle.
— Fiu!... co za spojrzenie! proszę siadać...
Pomaga Tuśce wsiąść do powozu i z ogromną zmiennością przestaje zupełnie zajmować się Pitą.
Natomiast zwraca całe swe staranie ku Tuśce. Podaje jej kwiaty, otula szalem i zaczyna opowiadać niezliczone kulisowe anegdotki, nadzwyczaj dowcipne i zabawne. Jest w nich spryt i wdzięk, jest w nich pewna nutka rozumnej wesołości i Tuśka mimowoli zaczyna brać w nich udział. Zapomina o Sznapsi, o pocałunku porannym, o tej, która ma przybyć — wsłuchuje się w dźwięk głosu aktora, patrzy na jego ciemne źrenice, wesołe, różowe usta, szaloną wyrazistość rysów i niejako rzeźbi te wszystkie szczegóły w swej pamięci.
Wymijają całe szeregi powozów, jadących w stronę Morskiego.
Tuśka myśli:
— Wczoraj o tej porze i myśmy tak jechali, dziś wracamy, a jutro...
Już minęli Jaszczurówkę, już są w Zakopanem. Szare jakieś i senne wydaje się Tuśce.
Porzycki milknie i przez chwilę długą patrzy w nią uporczywie.
Ten wzrok zaczyna ją mieszać. Wydobywa z niej