Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

wrażenie, jakiego doznała, uczuwszy jego usta na swych włosach. Przejmuje ją dreszcz.
On nagle zamyka oczy i siedzi tak chwilę.
— Gdy się na panią zapatrzę — mówi — to potem, gdy oczy zamknę, widzę panią najdokładniej... To bardzo miłe.
I otwiera oczy, aby się nią znów napatrzyć.
Powtarza to kilkakrotnie.
O Picie oboje zapominają zupełnie.
Ona siedzi cicha i prawie nieruchoma.
Oczyma błądzi po drodze, po smerekach, po przechodniach.
Jest jeszcze więcej zamknięta w sobie, więcej tajemnicza, niż dawniej.
Natomiast Tuśka tonie powoli w jakimś sentymencie skomplikowanym, któregoby określić nie potrafiła. Odrzuca na bok wszystko, co jest złe, i wybiera, jak kwiaty z więdnącego bukietu, samo miłe. Nie chce myśleć także, ile ją będzie kosztowała dorożka, która przebyła noc całą przy Morskiem Oku.
I tak pojadę — myśli, zagłębiając się w białe futerko.
Porzycki w miarę, jak się zbliżają do domu, staje się coraz milszy, a oczy jego nabierają coraz bardziej ciągnącego wyrazu. Rzuca nawet jedno zdanie, które elektryczną iskrą przebiega po Tuśce:
— Kiedy przyjadę do Warszawy...
A więc rzeczywiście. On może przyjechać do Warszawy. Ale cóż stąd? — przyjedzie jako aktor na występy może. Wpadnie w teatr — w ten wir, chaos, pomiędzy nowe aktorki.
Czy będzie pamiętał o Tuśce, o Morskiem Oku?
Jakby w odpowiedzi na jej myśli, Porzycki mówi:
— Przyjdę zapytać, czy pani pamięta, jak słońce nad Morskiem Okiem wschodzi.
Uśmiechnęła się do niego, wysuwając podbródek z puchu futerka.
— Jakże to można zapomnieć! — mówi łagodnie.