Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

wnego, że zamiast wzmocnić się, osiągnęłyśmy wręcz przeciwny rezultat.
W tym tonie ciągnął się list długi, dłuższy, niż zwykle.
Tuśka ogłuszała się poprostu, pisząc do męża owe jeremiady. Nie doznawała tego zdenerwowania, jakie ogarnęło nią podczas pobytu Sznapsi w mieszkaniu Porzyckiego, ale to, czego teraz doświadczała, było sto razy gorsze.
Jakiś ból tępy, rodzaj rezygnacyi w pojmowaniu koniecznego położenia, a przytem pewna pogarda i nienawiść dla siebie.
— Dobrze ci tak!... dobrze ci tak! — powtarzała sobie w myśli.
Wstała od stołu, podeszła do okna.
Panie Warchlakowskie siedziały na werandzie i przyjmowały jakąś wizytę. Dama w angielskim kostyumie, wiedeńskim kapeluszu, paryskiej halce, kaukaskim pasku, włoskich kameach i »zakopiańskim« serdaku, zajadała się ciastkami od Płonki i zapijała kawą. Mama Warchlakowska przez szyby swej lornetki patrzyła uporczywie na okna Tuśki i opowiada coś ironicznie damie w serdaku. Panienki siedziały rzędem, plotły girlandę z choiny, przetykając ją bibulanemi różami i strzygły uszami, jak konie na łące.
Tuśka czuła, że to o niej mowa, ale nie usunęła się od okna. Przeciwnie — stała, jak na pręgierzu, powtarzając sobie:
— Dobrze ci tak! dobrze ci!...
Nagle z sieni domu wyszedł Porzycki i jakaś kobieta. Tuśka nie dostrzegła jej twarzy, bo Porzycki, który niósł jej parasolkę, rozpiął ją zaraz i podał, osłaniając twarz tej damy od słońca.
Spostrzegła tylko Tuśka, że była to kobieta smukła, zgrabna, o lekkim, rasowym chodzie. Ubrana w czarną grenadinę i niewielki czarny kapelusz, przystrojony gazą, przesunęła się przez dziedzińczyk i wyszła na drogę. Porzycki szedł obok niej, rozmawiając żywo. Pochylali się oboje ku sobie, widocznie mieli sobie dużo do powiedzenia. Było w nich widocznie to coś, co łączy naprawdę ludzi