Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

i wzrok Pity, dziwny, rozumny, przenikający ich wzajemny stosunek.
Nie odpowiedziała nic i serdecznie rada odetchnęła, gdy drogą przeciągnął korowód pań Warchlakowskich, idących w stronę Kościelisk. Wszystkie wlepiły oczy w werandę i zwolniły kroku. W pelerynach bronzowych robiły wrażenie małych mniszek, idących na modły nieszporne.
Porzycka umilkła także, jakby instynktem odgadywała dziwny, nienaturalny, sztuczny stosunek, wytworzony pomiędzy tem ślicznem dzieckiem a jego matką.
Następnego dnia Tuśka wstała trochę później i Pita sama siedziała na werandzie, piłując sobie paznogietki.
Na werandę weszła Porzycka.
Tuśka przez szklane drzwi i przez muślin firanki widziała, jak Porzycka chwileczkę stanęła, jakby wahając się, wreszcie do Pity podeszła.
Drzwi były uchylone — Tuśka dokładnie słyszała całą rozmowę.
— Dzień dobry ci, Pito!
Pita wstała i dygnęła zdaleka.
— Dzień dobry pani!
— Ucałuj mnie na dzień dobry.
Jak manekin drewniany, Pita podeszła, ujęła rękę Porzyckiej i złożyła na niej leciuchny pocałunek.
Dokonawszy tego czynu, chciała oddalić się, lecz Porzycka zatrzymała ją za rączkę.
— Nie odchodź! pozostań przy mnie chwilkę! Usiądźmy razem. Czy chcesz trochę porozmawiać ze mną?
— Jeżeli pani każe.
— Ja ci nic kazać nie mogę. Ale powiedz mi: dlatego jesteś zawsze tak poważna? Podobno pogniewałaś się o coś na wycieczce. Tak mi mówił mój syn. Czy to prawda?
Pita milczy.
W oczach jej maluje się zdziwienie, że ktoś porusza tę kwestyę i dobiera się do jej serduszka.
— Milczysz? — ciągnie dalej Porzycka — a więc to prawda. Ale moje drogie dzieciątko, pomyśl tylko, czy