Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

Chce powiedzieć dziecku, że jest smutna i powstrzymuje się.
— Po co ją dręczyć?... — myśli.
Ale Pita z pod fałd okrycia podnosi ku niej swą bladą, anielską twarzyczkę.
— Pani smutna? — pyta.
Porzycka z rozrzewnieniem zwraca się ku dziecku.
— Tak, Pito... jestem smutna.
Pita ma tak wielki takt, że nie zapytuje »co pani jest« — tylko silniej przytula się do swej nowej przyjaciółki.
— Może pani pokazać Wielki Wóz — proponuje uprzejmie — o!... tu — te trzy gwiazdy, to dyszel — a tu koła... proszę, niech pani patrzy.
Ku gwiazdom zwraca swe promienne, błękitne oczy i ku gwiazdom w swej czystości anielskiej niesie, jakby na skrzydłach, smutek tej starej kobiety.
— A ta gwiazda, która, jak brylant świeci, o... tu... to się nazywa...
Obie patrzą teraz na gwiazdy i na obu twarzach blask płonących w górze świateł zdaje się mieć odbicie w jasnej czystości ich źrenic...



XXV.

Jak cień biały, tak przemknęła Porzycka przez Obidowską chałupę.
Tych dni kilka spłynęło srebrną strugą, ożywczą i miłą.
Ostatnie chwile były cokolwiek zasępione i już sztuczna atmosfera zaczynała przebijać się coraz silniej.
Porzycki powiedział Tuśce o anonimie, lecz milczącą ugodą nikt, gdy byli wspólnie zebrani, nie mówił o tej ohydzie.