W przeddzień odjazdu — po raz ostatni zeszło się grono Obidowskiej chałupy na werandzie u Tuśki.
Lekki cień melancholii panował dokoła. Wszyscy byli smutni. Jedynie Tuśka grała rolę swobodnej, gotującej się do drogi kobiety.
— Pani dziś... kto wie, my pojutrze...
Porzycki spojrzał jej głęboko w oczy.
Nie wytrzymała jego wzroku. Serce jej ścisnęło się na myśl, że może rzeczywiście pojutrze odjechać będzie musiała.
— Och! zostać! zostać! za jakąbądź cenę — myślała, zamierając z tej chęci.
I równocześnie obliczała stan kasy. Na ile dni starczy jej jeszcze pieniędzy? Gdyby nie Pita, żyłaby bułkami i mlekiem, aby tylko pozostać jak najdłużej. Z jakąś złością spojrzała na dziewczynkę, która siedziała osowiała, zgarbiona i także posmutniała.
— A ty Pito — czy chciałabyś wrócić do domu? — zapytała Porzycka dziewczynki.
Pita zarumieniła się gwałtownie. Przełknęła parę razy ślinę i spojrzała z nałogu w stronę matki.
Pita zastosować się musi do okoliczności — wyrzekła cierpko Tuśka.
— Pita się musi cieszyć, że zobaczy tatusia... — rzuciła Porzycka.
Nie było odpowiedzi.
Ile razy Porzycka wspomniała o tym »tatusiu«, zawsze milczano, jakby nagle anioł milczenia przeleciał.
Czy nie chciano o nim mówić, czy nie miano co o nim do powiedzenia?
Jej syn, raz zapytany — odpowiedział:
— To zdaje się bardzo przyzwoity człowiek! — I to było wszystko.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A przecież Porzycka czuła, że ten nieobecny mąż, to jest właściwie główna osoba całego dramatu, który się tu rozegrywa.