— Jak? co?
Więc nic. Żadnych wyrzutów? Żadnej siły? Żadnego majestatu? Żadnych wrogów naprzeciw siebie, ziejących wieczystą nienawiścią i męką?
Takie marne słowo wzniecające dreszcze, jedno »kiciątko« i zaraz zarzucanie na szyję rąk, przemoczonych łzami, przytulenie twarzy, jeszcze gorącej i nabrzmiałej od tarzania się po rozrzuconych dokoła włosach.
I to wszystko dla jednego słowa!
Tak — ale jakie to! jakie!
Wszystko jedno! ona nie powinna była, nie powinna.
Tak myśli Tuśka, tak chce myśleć Tuśka, bo w gruncie rzeczy druga jej warstwa myśli coś zupełnie innego, myśli owym dreszczem, a raczej odczuciem owego dreszczu, jaki przejął ją, gdy słyszała to proste, a tak aksamitne słowo: »kiciątko«.
Tymczasem, tam, przeze drzwi, aż się rozszemrało od pocałunków i dobrych słów.
Więc — mój! dlaczegoś o mnie zapomniał? — pocałuj!... jak dawniej... pamiętasz — zwłaszcza to »pamiętasz«.
To ona!
A — on?
Niewiele słów, lecz ręce zarzucił na jej szyję, włosy gładzi i mówi:
— Kiciątko... a złe, a ładne zawsze...
W Tuśce coś się aż kłębi, aż unosi od sprzecznych uczuć. Za gardło ją chwyta niby rozrzewnienie nieokreślone, którego zanalizować nie umie, jakiś żal, złość, pogarda dla siebie, dla tamtej przebaczającej, dla kobiet wogóle. Przebacza, słania się w ramiona. Och! głupia! nędzna!
Takiego pozoru chwyta się Tuśka, ażeby pokryć nim wzruszenie, dreszcz, żal i to coś, jakby zazdrość czegoś nieznanego, a przecież pełnego okrytej dla niej brylantową zasłoną strony życiowej.
Więc porywa się i przez chwilę traci prawie przytomność z podniecającego ją uczucia gniewu.
— Nędzna — przebaczyła!...
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.