Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

widzi najdokładniej, jak Tuśka podaje mu telegram, jak on czyta ów świstek, jak oddając całuje ją długo w rękę i jak potem oboje wpadają na werandę zadowoleni, ona w narzuconym krzywo żakiecie, a on z rozjaśnioną i uspokojoną miną.
— Dlaczego oni się tak cieszą? — myśli Porzycka. — Czy dlatego, że zyskali jeszcze kilka godzin, a może dni kilka?...
Jest jeszcze ktoś, kto widział ową scenę — to Pita. Skurczyła się jeszcze więcej i osowiała, bo każda chwila przynosi jej potwierdzenie tego smutku, że ona jest zbyteczna i z dawnej »trójki« wyłączona. Myśli jeszcze, że jutro odjedzie i pani Porzycka, a ona pozostanie sama jedna, i zaczyna się lękać tej samotności — i lękać i trwożyć.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na peronie dużo ludzi, ruch straszny, niemiły, denerwujący.
Dużo osób odjeżdża, natomiast dużo przyjedzie.
Jak w kalejdoskopie, zmieniają się całe warstwy strojnych mrówek, które tak zuchwale obsiadły stopy olbrzymich gór i zadzierają ku nim nosy i drapią ich boki.
Stroje i sporty mieszane. Paryż i Anglia — coś bajecznego. Trochę domieszki krajowych porywów. Ogień słomiany. Dużo młodzieńców i dziewic z pocztówkami, aby je wrzucić do wagonu.
Mizerny, nędzny pociąg, cuchnący zdaleka, brudny i klekocący! Jakiś ma złośliwy wygląd. Figlarz to znany. Wiadomo. Za pobrane pieniądze będzie pasażerów stale umieszczał w korytarzach. Niedezynfekowane wagony hodują z troskliwością plwociny gruźlicze. Zaślinione chodniki są edenem laseczników. Pasażerowie wytrwale plują w dalszym ciągu, pomnażając ilość hodowli.
Przy wagonach stoją grupy »odprawadzających«. Kilka mizernych bukietów sprawia sensacyę. Jakieś dwie panny, które grały z powodzeniem rolę »posażnych«, mają po funtowem pudełku cukierków i po wiechciu już zwiędłych goździków w ręku. Mówią głośno i przeginają się