Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

której to pawienie się miłosne było zupełną nowością. On był o wiele spokojniejszy, mając ciągłą w tym względzie praktykę. Gdy nie było publiczności, aby się w niej uwielbiał, zawsze wynalazł bodaj jednę kobietę do takiego filtrowania swych doskonałości. Czynił to bez cynizmu i zupełnie naturalnie. Dlatego też był sto razy niebezpieczniejszy, niż cynik rozkochany naprawdę. Starał się bowiem podniecać ciągle wyobraźnię Tuśki, przedstawiając się jej jak najkorzystniej i najpiękniej. Stąd rzeczywiście Tuśka była jak oszołomiona i zaczynała nie zdawać sobie sprawy ze swych czynów. Gdy pozostała sama, oprzytomniała na chwilę i starała się znów wmówić w siebie »przyjaźń«.
Lecz wystarczało jedno wspomnienie jego oczu wpatrzonych w nią, lub mignięcie jego sylwetki w błyskawicy myśli, aby żar opływał biedną Tuśkę i ona porywała się, jak ptak do lotu...
Dokąd? gdzie?
Sama nie wie.
Bo już zaczęła się powoli serya spotykania się oczu w jakichś porozrzucanych strzałach, które są tak silne, że aż ból sprawiają.
I zaczęła się serya spotykania rąk, wypadkowo do siebie dążących coraz częściej, coraz dłużej, coraz silniej.
A potem słowa urywane, niewypowiedziane, zawieszone pomiędzy nimi, jak puchy z kulbab na łąkach, które wicher rozwiewa.
W szklance koło łóżka Tuśki mokną jakieś kwiatki, które on jej cały dzień znosi, podaje, wrzuca na werandę, przez okna do jej pokoju...
W szklance koło łóżka Porzyckiego moknie także, to jakaś śliczna róża, to trochę narcyzów, które Tuśka mu przynosi z miasta od ogrodnika.
Tuśka ma teraz już muzeum pamiątek. Dużo zeschłego zielska, dwie karteczki, jakiś kamyk z Morskiego Oka.
Bo Tuśka zaczyna wkraczać w to, co ludzie nazywają... drugą wiosną!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .