Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

— Atłasy!... — wyrzekł z uśmiechem.
Tuśka udała, że nie rozumie.
— Ależ to jedwab i irlandzka koronka.
— Ja mówię o tem, co pod koronką...
Rumieniec oblał twarz Tuśki.
— Och!...
Zarumieniła się jeszcze gwałtowniej, dostrzegłszy, że o kilka kroków od niej stoi Pita.
Dziewczynka, ciągle smutna i coraz więcej zamknięta w sobie, trzymała w ręku korespondecyjną kartę z jakimś widoczkiem.
— Czego chcesz? — spytała ją szorstko Tuśka.
Twarzyczka Pity pozostała niezmieniona. Błękitne oczy osunęły się po twarzy matki i błąkać się zaczęły dalej.
— To pani Porzycka napisała do mnie karteczkę — wyrzekła, kładąc korespondentkę na stole. — Listowy ją zostawił z listami u gaździny!
Tuśka wzięła w rękę kartę. Kilka zdań ciepłych, ładnych, miłych. Dla niej — ukłony i słowa przyjaźni. Był to jakiś cichy, nieśmiały głos, który odzywał się zdaleka. Przez chwilę zdawało się, że to sama Porzycka jest pomiędzy nimi jeszcze i patrzy na nich błagalnie, niespokojnie...
Tuśka, chcąc ocknąć się z tego wrażenia, zwróciła się do Porzyckiego:
— Mama pisała do pana?
— Tak, dziś rano.
— Cóż pisała?
— Och!... nic!... przyjechała szczęśliwie. Zachwycona panią, Pitą... Zakopanem... mną — słowem wszystkiem!...
Nie mówi przecież, co było główną treścią listu matki. Gorąca prośba, niewyraźna, a przecież istniejąca w każdem niemal słowie.
— Choćby przez wzgląd na Pitę...
Lecz rzeczy już zadaleko zaszły.
Porzycki stoi na tym punkcie, na którym mężczyzna