Obidowskiej także cni się... Tęskno jej dziś po zmarłem dziecku jedynem — bo mąż jej, Józek, staje się coraz dokuczliwszym. Wódki pić nie chce, od »starych wered« jej wymyśla, chałupy stawiać nie chce — tylko na wirchy się drze, na swobodę. Rani ją ciągle dotkliwie, mówiąc jej bolesne słowa; mówi, że mu się ucła z całym dostatkiem. I w starej kobiecie, aż coś łka, coś rwie się, coś jęczy, tak jest zmęczona tą walką nierówną z młodością silną i bujną — a tu nachodzi ją lęk, że zostanie sama w chałupie, sama czekając śmierci, jeśliby on »o rozum prziseł« i uciekł gdzie niebądź.
Wyszła z chałupy, gdzie mąż wytrzeźwiony rzucił się na nią wściekły i szyderstwa pełen. Aż coś ją za gardło chwyta, aby się do kogoś przytulić, albo kogoś do siebie przygarnąć. I stąd to wspomnienie o Hanusi, co to w trumience tak dawno na cmentarz, za kościół odeszła.
— Zawsze dziecko więcej warte, niż chłop... — myśli i mimowoli Tuśki oczyma szuka.
Dostrzegła ona już dawno, że się coś święci między gościem a gościową.
»To je pańska rzec« — zawyrokowała sobie w duszy. Ale dziś miałaby wielką chęć podejść do owej »gościowej« i krzyknąć jej z całej siły:
— Dziecko jest więcej warte, niż chłop...
Na Pitę patrzy litośnie.
— Bidota! — myśli — sama tak siedzi, żeby im mętu nie robić...
Pogłaskałaby chętnie tę jasną główkę, ale jakoś nie śmie. Pita ma bardzo nieprzystępną minę. Patrzy na Obigowską, ale błękitne oczy mają tylko swój smutek. Rzecz dziwna. Odczuwały przecież smutek Porzyckiej. Ale Pita ma uprzedzenie do chłopek. Patrzy na nie, jakby na obrazek, albo na lalki za szybą wystawy. Cały pas myśli jeszcze nie tkniętych rozdziela ją od Obidowskiej.
Góralka odchodzi powoli, jakby z żalem. Błąka się po dziedzińcu, wreszcie zaczyna ocierać belki fartuchem. Czyni to jednak bez poprzedniego zamiłowania i temperamentu. Wzdycha i staje się na twarzy jeszcze ciemniejszą.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.