zmieszanych głosów. To były głosy kobiet, śmiejących się kobiet...
Ale to był dziwny śmiech — jakiś straszny, łaskoczący, ścinający krew w żyłach. Śmiały się te głosy, jak puszczyki — śmiały się strasznie, ale się śmiały... śmiały...
— Kto się tak śmieje?... — zapytała Pita.
— To nasze mamy! — odparły dziewczęta.
I zaczęły znów płakać na dnie przepaści i ocierać oczy włosami, które spadały im na plecy i na piersi, jak złote i czarne płaszcze.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Taki był sen Pity.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
I od tej chwili Pita bać się zaczęła Porzyckiego i często zdawało się jej, że ona błądzi wśród kamieni po zżółkłej i brzydkiej trawie, a zdaleka ktoś się śmieje dziwnie, strasznie, jak puszczyk, śmieje się przeciągle.
— Kiedyż ma być to przedstawienie?
— Za dziesięć dni.
Tuśka gniewnie brwi zmarszczyła.
— A czy koniecznie pan musi grać jakąś sztuczkę? Czy nie może pan powiedzieć monologu?
Porzycki pokręcił głową.
— Komitet prosi o sztuczkę, a że już przyrzekłem...
Deszcz pada, chmurno, brzydko. — Całe strugi ukośnie sieką o szyby i Tuśka, aż drży ze zdenerwowania. Porzycki, odziany w gumową pelerynę, chodzi do miasta, drwiąc z ulewy. Wczoraj powrócił późno, i zdawało się Tuśce po odgłosie jego nierównych w sieni kroków, że nie