jak wódz w przeddzień pewnego zwycięstwa. Tuśka zmieszana, spłoszona podchodzi do stolika Pity i siada naprzeciw dziecka, tak, jakby nagle zaczęła zajmować się tem, co córka robi. Pita z nieokreślonym wyrazem spogląda na zmoczone włosy matki i zaraz spuszcza oczy na swój rysunek.
Do stolika również podchodzi Porzycki.
— To chata... — objaśnia, wskazując na papier.
— Rzeczywiście! — mówi Tuśka! — chata! Z czegoś to przerysowała, Pito?
Dziewczynka nic nie odpowiada, tak, jakby nie chciała wmieszać swego głosu do tych, które brzmią sztucznie i nieszczerze dokoła niej.
— Mała ma talent... — zajmuje się nią dalej Porzycki. — Należy ją kształcić!
— Tak... pomyślę... — odpowiada Tuśka.
Przysuwa do siebie rysunek. Porzycki pochyla się nad nią. Czuje jego oddech; on nawzajem czuje woń jej skóry i włosów. Przez chwilę upajają się sobą, jak wonią kwiatu. Przed nimi Pita gryzie usta, jakaś strwożona i dzika. Czemu się oni nią zajmują? Sprawiają jej ból! Niech ją zostawią w spokoju!
Nagle Porzycki uderza z radością w ręce.
— Mam świetną myśl!
— Co?
— Pani będzie ze mną grała zamiast Sznapsi.
— Ja?
— Ależ pani! Raz pani wzięła Laforgues’a i czytała mi jednę complainte. Pani lepiej deklamowała odemnie. Zresztą w pani jest pyszny materyał na aktorkę...
— !!!
— Ależ tak! O! te oczy! Jak się pani na mnie niemi patrzy! Zresztą ja nauczę. Czy pani grała kiedy na scenie?
— Niegdyś... gdy byłam panienką.
— No... i...
— Mówili wszyscy, że doskonale, ale to tak dawno.
— To i cóż? Życie panią wytresowało na jeszcze
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.