Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

się, że to »ulica Warecka« daje jej niejako sankcyę. Ale Pita, zajęta cieniowaniem pazdura, skryta jest i zagadkowa. Miele tylko języczkiem w buzi, który, jak różowe żądełko, w cieniuchnych wargach się kręci. Tuśka po prostu szuka łaskawego wzroku dziewczynki, lecz mała unika widocznie spotkania się z oczyma matki.
Tuśkę ogarnia gniew.
Zanadto znów się liczy z tem wszystkiem! Złego w tem nic niema. Najuczciwsze panie i największe damy grają w teatrach amatorskich. I ona wreszcie ma prawo odetchnąć i zabawić się...
Czy ona przeszkadza tam mężowi używać swobody?
Niech sobie! A zresztą — ona jest przekonana, że jej mąż znów tak nie tkwi ciągle pomiędzy »fikusem a samowarem«. — Wmawia w siebie przeróżne rzeczy. Przypomina sobie dowcipy pism humorystycznych o »słomianych wdowcach...« Wyciąga je z pamięci i rada zastosowuje do Żebrowskiego. — Niezadługo, a biedny urzędnik w zielonem palcie, obciążony mianem podejrzanem wdowca ze słomy, stanie się w jej oczach hulaką i takim panem, który się dobrze bawi.
— Ogródki, kolacyjki, Marcelin, aktorki...
Na tej ostatniej myśli łapie się niespodziewanie! Wszak i ona niezadługo stanie się »aktorką«, choć przelotnie i na dobroczynność, ale zawsze będzie taką panią umalowaną, paradującą na wyniesieniu przed kinkietami...
— No i cóż? — myśli zuchwale. — On tam siedzi jako widz — a ja będę na scenie. Wet za wet... To wszystko.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I w duszy Tuśki, jak chwast, z przerażającą szybkością rozwijać się zaczynają urojone pretensye, które zakrywają jej prawdę życiową, jak słońce chmury. — Nie umie po prostu rozróżnić, co jest wytworem jej fantazyi, co jest rzeczywistością smutną i sprawiedliwą. Z owego »męża« zaczyna stwarzać fantazyjną postać, potrzebną do jej celów. Pochyła, tragiczna sylwetka milczącego wyrobnika,