wyniesionego nad tłum nędzarzy etykietą »urzędnika«, spowija się w mgłę żółtego, niezdrowego blasku. W myślach Tuśki wykrzywia się, jak pajac, cieszy się, tańczy, podkochuje, umizga... A dokoła niego jest wielka, przeogromna pustka opuszczonych domów, na które czas pieczęcie melancholii kładzie Tę pustkę Tuśka wyczuwa doskonale i w niej jeszcze rozumie całe światy niewidzialne, z których się egzystencya jej i tych, co do niej należą, składa — ale z uporem szalonej w świetlistą postać pajaca patrzy i w ruch ją wprowadza. Tuśka chce, ażeby tak było.
I zdaje się jej nawet chwilami, że tak jest.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Deszcz leje ciągle, »siąpi« i niebo zda się coraz niżej zstępować na Zakopane. Lada chwila, a chmury do ziemi przysiądą i rozleją się po kotlince nowym potopem. Nawet już »zrezygnowani« kaloszami po błotku nie klapią, a damy nie chodzą po ulicach w owych wdzięcznych kapturach, które według ich przekonania, nadają im miny figlarnych koboldów, a w rzeczywistości czynią je podobnemi do straszydeł na ptaki. Pani Obidowska, która w chałupie swojej przechodzi jakieś straszne tragedye żywiołowe, cuchnie na cztery mile zmoczoną kozą, czy owcą — cała przepojona deszczem, z nogami zczerniałemi od błotnistej mazi. Przez okna widać ukośne smugi deszczu, który ma pozory, że coś się wściekło i pastwi się nad mrowiskiem, na które zwlokły się chore mrówki wielkim kosztem i często ofiarą zipią »świeże powietrze«, aby jeszcze choć trochę pożyć pod słońcem. — W Lewkonii i innych willach milczenie, szczelnie pozamykane drzwi i tylko czasem po werandzie dudnienie nóg bosych i wybieranie z balii deszczówki do prania »kolorów«.
Drobne życia, w których się lubował Balzac i lubuje Kamil Lemonnier, teraz rozpoczynają swoją symfonię lamp wcześnie zapalanych i sentymentów szlachetnych, lub nizkich, rosnących w tych zamknięciach, jak kurczęta w kojcu.
W takie rozkoszne zakopiańskie słoty człowiek, pozostawiony samemu sobie, zaczyna obrachunki ze sobą i na-