biera czasem ochoty do zostania wreszcie kimś na świecie. Panie Warchlakowskie, obmyśliwszy pierożki z resztek sztuki mięsa — czują, że coś w nich nurtuje — jakiś żal — jakieś przeczucie całej łąki kultury przeróżnej, odgrodzonej od nich, jakby nasypem kolejowym, na którym świecą złowrogo nici szyn. Do tych łąk dotrzeć nie mogą, nie pragną — urągają im nawet, ale — istnienie ich jest dla nich w to zamknięcie udręką.
Wzmaga to ich nudę — a niema piekielniejszej męczarni, jak gdy głupi człowiek się nudzi. Ogryza wtedy swą własną duszę, jak pensyonarka paznogcie i często nawet krew pocieka. W tych willach o wyrzynanych, obrzydliwych, szwajcarskich gankach, lub tradycyjnych, zlanych deszczem werandach, odbywały się całe niespodziewane tragedye wyrastające z ogólnego pnia nudów. Były to tragedye wewnętrzne, kołtuńskie, śmieszne, ale były. I w tem choćby już zasługa strug lejącej bez upamiętania ulewy. — Kiedyś pani Warchlakowska będzie mogła powiedzieć: »Wnikam w siebie... i ja także miałam swe cudowne godziny«. — Może nigdy tak nie powie, może ze wstrętem przypominać będzie sobie, że w Zakopanem, gdy deszcz leje, to przychodzą najuczciwszej kobiecie do głowy »głupie myśli« — może — ale fakt będzie faktem.
Pani Warchlakowska w deszcze i słoty zakopiańskie ogryza własną duszę...
I czuje się głodna.
Głód ten objawia się nudą.
I głupiemi myślami.
Pani Warchlakowska dla odpędzenia tych myśli bierze do ręki robótkę.
Ale to nic nie pomaga.
I znów ogryza duszę...
Biedna dusza pani Warchlakowskiej!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tuśka natomiast rada jest deszczowi.
Całe dnie siedzi w izbie, i Porzycki prawie od niej nie wychodzi. — Urządzili sobie jakieś wspólne życie.