Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Złą była kobietą przed chwilą. Czuła to i rozumiała dobrze. Nie miała w sobie białej i jasnej wyrozumiałości dobrej wróżki, snującej dobroczynne promienie rąk nad chwilami, które osuszają łzy i w ciemnię smutku świetlane promienie wprowadzają. Kazała zejść tej kobiecie w pogardzie spojrzeń służby hotelowej, a uczyniła to prawie bezprzytomnie, pod wpływem ni to szaleństwa wzgardy, ni to gniewu, ni to zawiści. Dlaczego to uczyniła — nie wie sama.
Co oni jej szkodzili, ci dwoje za ścianą — osuszający łzy pocałunkami, a zwłaszcza ta nędzna kobieta, rozszlochana i taka podatna do przyjęcia jałmużny, pieszczoty i dobrego słowa.
Była to chwilowa ułuda szczęścia cichego, wtulenie się w zamknięte ściany, granice świata w zaciśniętych na szyi ramionach...
Ona to wszystko zniszczyła, rozegnała jedną myślą pyszną i nieukróconą. To nawet, co mogło być piękne, to wielkie przebaczenie bezgranicznej kobiecej dobroci; zbezcześciła brzydką podejrzliwą myślą banalnej hotelowej awantury.
Uczuła to w głębi duszy, jak cierń, jak kolce.
Wstyd ją ogarnął kobiecy.
Może podsunęła im myśl, której nawet nie mieli.
Doznała ulgi na myśl, iż na dole, na tablicy nie kazała pisać swego nazwiska. Miała bowiem w Krakowie daleką rodzinę męża, rodzinę ubogą, taką, do której wogóle się nie przyznaje, bo odzież wytarta i maniery fatalne, więc wyraźnie zapowiedziała, ażeby nie umieszczono jej nazwiska w spisie gości.
— Nie dowiedzą się, jak się nazywam! — pomyślała prawie z radością.
Lecz zaraz chciała sobie przyznać racyę, bo uparta była i pyszna nawet wobec siebie samej.
— Musiałam tak zrobić — musiałam, choćby przez wzgląd na Pitę...
Uszczęśliwiona, znalazła pretekst, spojrzała na łóżko, na którem leżała mała.