strony odpychająca go z gniewem w chwili, gdy chciał już dotrzeć do jakichś pozytywnych rezultatów!
W sali teatralnej pusto było i panował nieprzyjemny półzmrok.
Czarna jama zbyt wysokiej scenki, pozawieszana skandalicznemi płachtami, przyjęła Tuśkę i Porzyckiego.
Tuśka doznała zawodu.
Sądziła, że wejdzie w gwar, pomiędzy ludzi, hałas, przygotowania.
Tymczasem pusto było nawet w cukierni. Deszcz wypłoszył wszystkich. Kelnerzy drzemali po kątach. Sterty ciastek, cukierków, bombonierek zalegały stoły. Kiedy niekiedy ktoś wpadał, chwytał coś, turkotała furka i znów zapadała senna cisza.
Z pomiędzy szmat, reprezentujących »salon«, wyłoniła się jakaś postać i leciuchno zbliżyła się do Tuśki. Jest to młody mężczyzna, odziany bardzo ubogo, o dziwnie wązkiej klatce piersiowej. Palto ma jasne, wyżarte, za długie, buty bardzo zniszczone. Za to cylinder bajeczny, zupełnie nowy i tak lśniący, że odbija w sobie wszystkie przedmioty, które go otaczają. Stąd młodzieniec ten robi bardziej fantastyczne wrażenie, nosząc na głowie jakby koronę, z jakichś niewyraźnych przedmiotów złożoną.
— Kolega Marcin! — przedstawia Porzycki.
Kolega Marcin ukośnem wejrzeniem obrzuca Tuśkę, z rodzajem cynicznego uśmiechu, który mu już bezwiednie przyległ do pobladłych warg, skłania się w milczeniu i zabiera się do pełnienia obowiązków suflera.
Tak się to wszystko odbywa smutnie, urzędownie, że Tuśce, która ma inne pojęcie o kulisach, scenie, choćby nawet amatorskiej, zaczyna się robić jakoś dziwnie. Mówi swoją rolę apatycznie, cała zajęta myślą poprzedniej sceny z Porzyckim, który formalnie unika spotkania się z nią wzrokiem. Tuśka jest trochę skrępowana deskami, jednak nie tyle, jak przypuszczała. Zdaje się jej, że ma szczudła na nogach. Marcin podpowiada niewyraźnie, widocznie w złym humorze. Na scenie niema ani jednego krzesła — Tuśka i Porzycki mówią swe role, stojąc.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.